poniedziałek, 7 maja 2012

Biwak Żubra


Wszystko zaczęło się wiosennego poranka. Słonecznego, wiosennego poranka. Ciepłego, słonecznego, wiosennego poranka. Wojtuś bawił się z kolegami w policjantów i złodziei. Jako wzorowy stróż prawa szybko uwięził wszystkich rabusiów (czyt. zakopał ich w piaskownicy). Wtem na ramieniu trzyletniego Wojtusia usiadł trznadel i począł ćwirkać coś do wojtusiowego uszka. Wojtuś oczywiście nic nie zrozumiał, ale 13 lat później był przekonany, iż musi zorganizować biwak zastępu.
Wymęczeni drogą skauci wysieldli z autobusu, gdzie przywitał ich czołowy Żubra:
- Chodźcie! - i poszli.
Szli tak nocką ciemną, aż przed ich oczyma zamajczył się celi ich tułaczki.
- To zwidy? A może fatamorgana?!
- Nie, to plebania.
Drzwi otworzyły się lekko po czwartej próbie wywarzenia ich. Uchylił je ksiądz i nieco zaskoczony zaproponował, by następnym razem spróbować również ciągnięcia, gdyż tego piątkowego wieczoru celowo zostawił je otwarte, wiedząc o przybyszach z północy. Biwak bowiem odbywał się na południu. Ksiądz wskazał nam miejsce do noclegu, lecz chwilę poźniej zniknął razem z aretyńską wazą, która dotychczas stała w salce przeznaczonej na nocleg.
- Nie chała... znaczy się; nie hałasować. - rzekł czołowy, widocznie już zmęczony wcześniejszymi sprawami organizacyjnymi.
- Jutro...
I wszyscy zasnęli, bo byli zmęczeni.
Trrrrryyyyyń! Trrrrryyyyyń!
I nagle zerwali się wszyscy ze śpiworów jak jeden mąż, a raczej ze wszystkich zerwał się tylko jeden mąż, gdyż reszta smacznie spała, a jemu pilno było do toalety. Minął kwadrans i już wszyscy się zbierali do śniadania.
- ... a na drugie śniadanianie było...
- Basta! Jeszcze żeś nie zrobił pierwszego, a już śpiewasz o drugim!
Po posileniu się wyruszyli dzielni skauci na eksplorację wsi. Pod studnią dołączył do nich również drugi zastęp, lokalni zawiszacy. Gdy już nie było zakątka, gdzie by nie wsadzili swojego nosa (Paszoł z mojej sypialni!) postanowili udać się do lasu. Tam oddali się zmaganiom. Przygnębienie, zmęczenie, apatia... Tego nie było! W lesie aż unosił się duch walki, wigoru i radości. Po tych harcach, harcerze potanowili coś przekąsić.
- Co dziś jemy?
- Nie żyjesz po to aby jeść, ale jesz po to aby żyć.
- Złote słowa.
- W sumie też jestem głodny.Chłopaki wyciągajcie, co macie! Będzie uczta.
Każdy spojżał po drugim lekko zmieszany. Zastępowemu z każdym momentem topniał pogodny wyraz twarzy. Zza pagórka: bowiem był to las poprzecinany wąwozami niczym czoło pana, który wygonił nas ze swojej sypialni; rozległ się donośny głos.
- Ja mam!
Była pomidorówa. Smaczna też. Uwzględniając podział na strefy czasowe, to w Londynie przed kwadransem każdy szanujący się obywatel siorbnął sobie troszkę herbaty. Wracali już skauci z lasu, by zdążyć na Mszę św. Gdy kończył się dzień, w którym Bóg stworzył zwierzęta lądowe i człowieka (sobota) harcerze udali się z powrotem do miejsca noclegu.
- To zwidy? A może fatamorgana?!
- Nie, to plebania. To już nie jest śmieszne.
To prawda. Nie było już w tym nic zabawnego. Harcerze już nie potrzebowali interwencji księdza przy drzwiach, dzięki temu mieli więcej czasu na gry izbowe i podsumowanie. Potem jeszcze kolacja.
- Mniam!
Ognisko w salce okazało się spalonym pomysłem. Yyy, także tego... Zastąpiliśmy je więc grami z ekspresji i popisem dowcipu i sztuki oratorskiej.
Trrrrryyyyyń! Trrrrryyyyyń!
Tym razem zerwało się już dwóch, jednak zanim zdecydowali który pierwszy, reszta zdążyła już zażyć porannej toalety. Chwilę później byliśmy już na niedzielnej Mszy św. Nasz transport miał zjawić się o 9:07, więc śniadania nie omineliśmy. Pożeganliśmy się z księdzem i czołowym, którzy mieli zostać na południu, a wyruszyliśmy do dom, w jak najlepszym duchu.
- ... tańczę aż mnie bolą kolana...
- Basta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz